Miasta świadomych obywateli

AKTUALNOŚCI / ANALIZY - SAS 6 / 2016

Koncepcja „przyjaznego” czy „inteligentnego” miasta (smart city) robi obecnie furorę. Najczęściej sprowadza się ona do tezy, że ma być dużo zieleni, ławek, skwerów, placów zabaw dla dzieci, a oprócz tego czysto, ładnie, bez hałasu, bezpiecznie i funkcjonalnie. MA BYĆ. Czyli kto powinien to zrobić? W myśleniu na temat miasta pokutuje podejście, że albo trzeba przyjść na gotowe, albo wykłócić się o swoje. Dopiero od niedawna władze, mieszkańcy, firmy, instytucje i organizacje pozarządowe uczą się wspólnej odpowiedzialności za dany teren.

STRUKTURA MIASTA

Miasto musi więc nie tyle być „mądre” samo w sobie, co tworzone przez wiele podmiotów, a przede wszystkim świadomych zasad jego funkcjonowania obywateli. Dzisiejsze rozumienie pojęcia miasta dobrze oddaje metafora informatyczna: składa się na nie oprogramowanie (władza), interfejs (wygląd oraz funkcje) i użytkownik (człowiek). Oprogramowanie to sposób zarządzania – władze, zespół urzędników, sposób komunikacji z różnymi grupami społecznymi, strategie. Interfejs oznacza wszystko to, co jest widoczne w mieście na pierwszy rzut oka i co ułatwia ludziom funkcjonowanie – chodzi o infrastrukturę, czystość, przestrzeń, usługi, bezpieczeństwo itp. Pod słowem „użytkownik” kryje się zaś po prostu mieszkaniec. W komputerze te trzy czynniki są od siebie zależne, ściśle ze sobą powiązane i jeden bez drugiego nie ma racji bytu. W przypadku miasta musi być podobnie, ale często nie jest.
Podstawowa relacja, jaka powinna łączyć oprogramowanie, interfejs i użytkownika, opiera się na finansach: mieszkaniec łoży na swoje miasto, które następnie oferuje mu określone dobra (np. transport publiczny, szkołę). W Polsce ten związek przyczynowo-skutkowy został poważnie zaburzony przez nikłe znaczenie podatków płaconych bezpośrednio na rzecz wspólnoty. Samorząd, który sprawuje władzę w mieście, nie utrzymuje się z pieniędzy swoich mieszkańców, tylko z państwowej redystrybucji. Podatnik nie wie, zatem, ile środków pochłania finansowanie usług, z których korzysta. Zostaje zerwana więź między ceną a kosztem realizowanego przez wspólnotę lokalną zadania. Prowadzi to do wielu nieporozumień: na przykład obywatele zakładają, że miasto ma im coś dać. Ścieżkę rowerową, bezpłatne przedszkole, tani obiad w barze mlecznym. Gdyby każdy widział we własnym zeznaniu PIT, jaką kwotę ze swojego rocznego dochodu odprowadza na działanie miasta, bardziej interesowałby się, na co ta suma będzie przeznaczona i rozumiał, że nic nie ma za darmo – każda usługa kosztuje. Aby jak najlepiej spożytkować także swe własne pieniądze, chętniej brałby udział we wspólnym z władzami uzgadnianiu strategii dotyczących własnej gminy. Zarządzający, wybierani przez tychże mieszkańców-podatników, musieliby bardziej liczyć się z ich zdaniem i razem budować możliwe do realizacji scenariusze rozwoju czy kontynuowania projektów w danej wspólnocie. A równocześnie obywatelom łatwiej byłoby zrozumieć jakieś wyrzeczenia czy trudne wybory władz lokalnych.
To wątek o tyle istotny, że w perspektywie najbliższych lat ludności w miastach średniej wielkości będzie systematycznie ubywać, zaś część mieszkańców zacznie się przenosić na tereny podmiejskie (prognozy GUS). Zarazem widoczne jest już zjawisko coraz silniejszego powiązania funkcjonalnego miast z ich obrzeżami, a ludzie z przedmieść wprowadzają się do miast, powodując potrzebę zagospodarowania swojego udziału w całościowym funkcjonowaniu wspólnot. Procesy te mają charakter cywilizacyjny, ale aby powstrzymać negatywne trendy, należy już teraz zacząć wypracowywać metodę postępowania. Rozwijająca się instytucja konsultacji społecznych czy budżetów partycypacyjnych nie wystarczy – potrzebne są mechanizmy systemowe, korelujące aspekt terytorialny, ludzki i zarządczy.


UWOLNIENIE MIASTA

Jako że miasta stają się coraz ważniejszym elementem kraju, jego lokomotywami rozwojowymi i cywilizacyjnymi, należy dać samorządom możliwość wyboru indywidualnej drogi zarządzania we współpracy z mieszkańcami. Zamiast wymuszać na miastach to, co aktualnie modne, trzeba skupić się na zaoferowaniu obywatelom realnych szans samorealizacji w ramach organizmu miejskiego, czyli stworzyć warunki dla ludzkich działań. Powstanie wielu aktów spontanicznej samoorganizacji społecznej (ruchów miejskich czy inicjatywy uchwałodawczej mieszkańców) nie oznacza konieczności wprowadzania nowych instytucji i przepisów, tylko pozostawienia przestrzeni do wypełnienia, wolnej od sztywnych uregulowań. Obywatelskie zaangażowanie jest bowiem nieodzowne przy przeprowadzaniu każdej zmiany w systemie.
Wymóg swobody, samodzielności i przyjaznej atmosfery w mieście jest nieodłączny także dla kreowania innowacyjności, która nie tylko podnosi standard życia, ale przede wszystkim zwiększa szanse miasta w konkurencji z innymi ośrodkami w Europie czy na świecie. Polskie cities przyjmują już bowiem coraz szerszą perspektywę swojego funkcjonowania – porównują się do Berlina czy Barcelony, a nie między sobą. O „atmosferze miejsca” decyduje dobrze zagospodarowana przestrzeń publiczna i bogata oferta spędzania wolnego czasu. W rankingach liczy się też marka danego ośrodka.


WSPÓLNE MIASTO

Należy więc połączyć możliwości miasta z oczekiwaniami jego obywateli. Ktoś, kto płaci podatki w konkretnym miejscu, chciałby dostać od niego coś szczególnego, jakąś „nagrodę” za swój wkład w jego funkcjonowanie. Zarazem, miastu powinno zależeć na przyciąganiu do siebie obywateli, na pewnego rodzaju konkurencji o człowieka. W tym kierunku poszła Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz, przedstawiając Kartę Warszawiaka – swoistą premię za bycie podatnikiem, w ramach której np. opłaty za bilety długookresowe będą tańsze dla osób ze stolicy. Różnicowanie stawek w zależności od miejsca płacenia podatku powinno być jednak powiązane z dostępem do informacji o rzeczywistym koszcie danej usługi. Jeszcze dalej poszedł estoński Tallin, który ufundował bezpłatną komunikację miejską dla swych mieszkańców. Jednak w Polsce brakuje określenia, kim jest członek wspólnoty. Czy tylko osoba zamieszkała na terenie danego miasta? A może powinien to być podatnik pracujący na terenie danej wspólnoty? Jak również przedsiębiorca, organizacja pozarządowa czy inne instytucje? Jeśli nie zostanie to ustalone, nasili się zjawisko free-ridingu („jazdy na gapę”), czyli korzystania z usług bez ponoszenia za nie bezpośredniej odpłatności, na czyjś koszt, co stworzy lub pogłębi poczucie niesprawiedliwości społecznej.
Kluczem do sukcesu i uwspólniania troski o miasto byłoby również jak najszybsze zlikwidowanie aktualnego rozziewu pomiędzy urzędnikiem, uosabiającym siły nieprzychylne, wręcz wrogie obywatelowi a mieszkańcem. Niektóre samorządy i ludzie już zaczynają to rozumieć – prowadzony jest dialog, formułowane potrzeby, dyskutowane kierunki działań, rozwiązywane problemy. Na przeszkodzie staje jednak wiele instrumentów systemowych, które trzeba zacząć naprawiać. Miasto na przestrzeni trudnych lat potransformacyjnych w sposób niemal niedostrzegalny, ale bardzo dotkliwy zaczęło bowiem oddalać się od swoich mieszkańców. Żyć własnym życiem. Trzeba przywrócić je obywatelom. I nie tylko im – również władze skrępowane są gorsetem przepisów czy sztywną siatką instytucji. Tymczasem państwo powinno tworzyć jedynie ramę, w której znajdzie się użytkownik, oprogramowanie i interfejs. O resztę zadbają oni sami.

Agata Dąmbska
ekspert think tanku Forum Od-nowa

SPIS TREŚCI

Wydawca: SKIBNIEWSKI MEDIA, Warszawa